Tak wiele słyszałem o tym Muzeum , że postanowiłem w końcu do niego dotrzeć , zobaczyć samemu i pokazać swoim nastoletnim dzieciom. One nie miały możliwości słuchać opowieści starszych krewnych o Powstaniu. W szkole moich dzieci te tematy są właściwie nieobecne. Spotkanie powstańca tu gdzie mieszkam jest też mało prawdopodobne. Pozostała więc lekcja historii w Muzeum Powstania Warszawskiego. Miałem nadzieję, że lekcja najlepsza z możliwych. I nie zawiodłem się.
Najpierw trzeba było odstać pół godziny po bilet – przy okazji zobaczyliśmy starego człowieka z biało-czerwoną opaską z napisem „Szare Szeregi”. Wychodził z Muzeum wyraźnie poruszony...
W końcu weszliśmy i to co zobaczyłem przekroczyło moje wszelkie wyobrażenia o tym miejscu. Zasadniczo trudno tutaj mówić o muzeum w klasycznym tego słowa rozumieniu ( gablotki, zbiory, kapcie, czasem jakiś większy opis ). Od samego początku zaskakują nieszablonowe pomysły twórców tego muzeum – a to monitor w podłodze, pokazujący żołnierzy idących kanałami , a to mur z datami kolejnych dni Powstania , a to dźwięk bijącego serca. Ten dźwięk towarzyszył nam wszędzie... Ilość multimedialnych projekcji zaskoczyła mnie zupełnie. Po chwili każdy z nas zwiedzał Muzeum sam – chłonąc atmosferę tego wydarzenia. W pewnym momencie zrozumiałem, że to nie jest muzeum tylko rodzaj sanktuarium – miejsce w którym powstańcy umieścili relikwie, jakie wynieśli z Powstania – największe wrażenie na mojej rodzinie zrobiły pamiątki w rodzaju wianka z kwiatów z grobu powstańca ( jak na Boga to przetrwało tę pożogę ? ) , przebita kulą karteczka, na której dziecko napisało modlitwę o powrót ojca, który nosił to w portfelu na piersi , koszulka jakiegoś maluszka z wypisanymi danymi dziecka i adresami , gdzie w razie czego je oddać czy powiadomić o losie czy też przebita kulami snajpera koszulka trzynastoletniego harcerza- listonosza, który oddał życie za swoją Ojczyznę. Tyle lat ma akurat mój syn. Albo kawałek chleba, jaki ktoś dostał na drogę do niewoli już po upadku powstania ( samo obejrzenie tego kawałka chleba daje dużo do myślenia... ). Takich relikwii jest tam mnóstwo. Każda coś znaczyła dla właściciela. Każda była częścią życia – częścią samego darczyńcy. Dlatego chwała im i wdzięczność, że zdecydowali się oddać je nam. Dzięki między innymi takim pamiątkom z Powstania atmosfera w Muzeum jest tego rodzaju, że o ile przy wejściu i w pierwszej sali słychać było rozmowy i śmiechy ( akurat było mnóstwo młodzieży i obcokrajowców ) o tyle piętro wyżej panowała kompletna cisza. Oddanie tzw ducha czasów nie jest łatwe a twórcom Muzeum Powstania Warszawskiego udało się to znakomicie.
Czytałem kiedyś, że Lechowi Kaczyńskiemu forma wystawy nie podobała się, ale nie próbował narzucać swojego zdania – zaufał twórcom. I choćby za to należy Mu się szacunek. I za przywrócenie pamięci Powstania – ducha patriotyzmu , poświęcenia, odwagi. Za przywracanie tego wszystkiego, czego tak bardzo nie lubi rozpanoszone w Polsce lewactwo i pseudo-liberałowie.
Za rok wrócę tu jeszcze raz z rodziną pierwszego sierpnia. Wieczorem pójdziemy na Powązki zapalić znicze. Może uda się jeszcze spotkać powstańców i poprosić, żeby coś opowiedzieli dzieciom...
PS miałem w rodzinie dwóch powstańców – obaj zmarli zbyt szybko bym miał szansę pytać ich o wspomnienia – ale czasem opowiadali sami i zapamiętałem dwie opowieści – jeden z wujków opowiadał , że po żadnym ze swoich przyjaciół z Powstania tak nie płakał , jak nad zakopywanym w dniu kapitulacji Powstania karabinem. Pamiętam , że jak opowiadał mi o tym to jeszcze się popłakał. Drugi został okrążony przez Niemców ( właśnie – w Muzeum nie ma słowa o Nazistach , co to mówili językiem nazistowskim ... powstańcy walczyli najwyraźniej z Niemcami ) . W najtrudniejszym momencie ślubował Bogu , że jeśli przeżyje będzie co piątek pościł o chlebie i wodzie. Słowa dotrzymał. Zmarł w latach siedemdziesiątych.